Preview Mode Links will not work in preview mode

May 22, 2022

Edith Piaf i Marlene Dietrich były jak dwa wulkany, które wybuchały jednocześnie. Obie skrajnie różne. Ale z jednakową pasją do muzyki i sztuki. 

Na bazie tej wyjątkowej przyjaźni, między dwiema artystkami, powstaje spektakl w reżyserii Marii Seweryn pod kierownictwem muzycznym Jana Młynarskiego. Z twórcami, w podcaście „Awantura o kulturę”, rozmawia Katarzyna Janowska. 

Katarzyna Janowska: Marlena Dietrich nie ukrywała, że była biseksualna, Edith Piaf miała tylu kochanków, że na pewno nie mogła tego ukrywać. Marysiu, jak myślisz co je połączyło?

Maria Seweryn: To jest owiane trochę tajemnicą. Dużo w tym moich domysłów, przeczuć, intuicji i rozumienia artystek, które mogłyby się połączyć i zaprzyjaźnić, ale myślę, że one były po prostu bardzo różne, ale były bezkompromisowymi i szczerymi osobami. Połączyła je miłość i to nie koniecznie seksualna, chociaż zdjęcia nasuwają takie podejrzenia, że może coś więcej było między nimi, ale tego nie wiemy, to osnute jest tajemnicą. Myślę, ze to była przyjaźń. One też występowały razem. Spotkały się na scenie . Występowały jako dwie artystki. 

Katarzyna Janowska: Edith Piaf podarowała nawet piosenkę Marlene Dietrich...

Maria Seweryn: Tak i też bardzo się nią opiekowała w trudnych chwilach, była świadkiem na ślubie Edith Piaf i myślę, że bez Marleny Dietrich, Piaf niekoniecznie by sobie poradziła.

Katarzyna Janowska: Edith Piaf, już jako wielka europejska gwiazda, pojechała podbić Stany Zjednoczone, okazało się, że nie jest to takie proste. Jej koncerty nie bardzo się podobały. Ten jej minimalistyczny styl, że tylko ona w czarnej sukience i jej głos, Amerykanów, którzy kochają fajerwerki, nie przekonywał. W końcu wynajęła wielką salę, wydała mnóstwo pieniędzy, a pieniądze jej się nigdy nie trzymały, zrobiła wspaniały koncert, który rzucił Amerykanów na kolana. Na tym koncercie była Marlene Dietrich, która znana ze swojej powściągliwości, poszła za kulisy i zachwyciła się, padając niemal przed Piaf na kolana i tak się zaczęła ich przyjaźń. (…)

Katarzyna Janowska: Janku, mierzysz się z ikonami muzyki, piosenki Edith Piaf zna cały świat, mamy je wszyscy w uchu. Co było kluczowe dla ciebie w wymyśleniu tego, jak tę muzykę otworzyć, pokazać, żeby nie robić kalki, żeby dodać coś swojego, a nie stracić tego, co było siłą tych piosenek. 

Jan Młynarski: Dla mnie kluczowe było to, żeby zachować wszystkie klasyczne prawidła sztuki tych piosenek, ale żeby jednak wyraźnie dać odbiorcy znać, że nie są to piosenki mi obojętne, że nie zależy mi tyko na tym, żeby to po prostu odegrać. Tylko mam wiarę, że tu jest dużo do dodania od siebie. Dużo do dopowiedzenia. Tekst nie jest super skomplikowany, ale daje możliwości spotkania z ikonami pod warunkiem, że się nie zdeprymujesz za bardzo. U mnie, w domu rodzinnym, było dużo francuskiej piosenki i nie musiałem się jakoś specjalnie przygotowywać. Chodziło o to, żeby znaleźć pomysł na to, jak te bardzo klasyczne, ważne dla ludzi piosenki, otworzyć na nowo. Myślę, że to się udało.