Preview Mode Links will not work in preview mode

Nov 30, 2020

Wydarzenia międzynarodowe koncentrują się tej chwili na dwóch miastach europejskich - Warszawie i Budapeszcie. Po burzliwym poprzednim tygodniu, gdzie Polska poinformowała w Brukseli, że zawetuje budżet unijny, jeśli będzie on powiązany z praworządnością, w tym miało nastąpić lekkie uspokojenie. Tymczasem premier Mateusz Morawiecki, w samym środku pandemii wsiadł w samolot i poleciał do stolicy Węgier, by złożyć hołd lenny Viktorowi Orbanowi.
Mateusz Morawiecki nie chce prawdopodobnie doprowadzić do weta, bo w gruncie rzeczy nie zależy na nim ani Węgrom, ani Polsce. To, co dzieje się w tej chwili, to forma szantażu i liczenie na to, że partnerzy unijni pękną, uznając, że budżet unijny jest ważniejszy. Polska stosuje więc strategię siłową, która w dłuższej perspektywie może stać się dla nas szkodliwa. 
Dlaczego więc nasz rząd staje na froncie tej walki?
Polska stała się uzależniona od Węgier. Rzecz w tym, że dla Orbana i Węgier, utrata tych funduszy nie jest tak przerażająca jak dla Polski. Co może być efektem działań polsko-węgierskich?
Cały czas można liczyć na to, że prezydencji niemieckiej uda się znaleźć taką formułę, która uratuje budżet unijny, a Morawieckiemu i Orbanowi pozwoli odnieść sukces dyplomatyczny, który de facto będzie niewiele wart. Pytanie brzmi: po co ta cała afera?
10 grudnia odbędzie się szczyt unijny i dowiemy się, czy król jest nagi, czy dojdzie do kompromisu. W grze jest jeszcze jednak trzecia opcja, że do głosowania wcale nie dojdzie. Głosowanie jest gilotyną i dopóki urzędnicy w Brukseli będą widzieć ryzyko weta, to do niego nie dojdzie, bo zabije to proces budżetowy, a na to Unia nie może sobie pozwolić.
 
Donald Trump z wielkim bólem, ale jednak, przyznał w końcu, że być może wygrał Joe Biden. Zaznacza przy tym oczywiście, że stało się to za sprawą oszustwa, ale nie przedstawia na to żadnych dowodów. Joe Biden natomiast przedstawił swoich kandydatów do Gabinetu. Są to absolwenci przedstawiciele najważniejszych uniwersytetów amerykańskich. Czy to oznacza powrót kompetencji po okresie wariactw populistów?
Amerykanie określają to w ten sposób, że dorośli wracają do sterów wielkiego statku, jakim jest Ameryka. Nie oznacza to jednak odwrotu od pewnych trendów w polityce amerykańskiej, które bardzo silnie zostały zaznaczone podczas prezydentury Trumpa. Polityka amerykańska będzie to kontynuowała, ale  w sposób bardziej wyważony, dyplomatyczny i skuteczny. Również amerykański biznes  dostrzegł to, co ma miejsce w tej chwili. Jego przedstawicie, na informację o ogłoszeniu dwóch szczepionek na koronawirusa na wieść o tym, że w drużynie Joego Bidena znalazła się Janet Yellen, wywindowali indeks Dow Jones na ponad 30 tysięcy punktów. Do tej pory było to marzeniem Donalda Trumpa. Można  więc powiedzieć, że ustępujący prezydent Stanów Zjednoczonych osiągnął to, co chciał ,z tym, że stało się to na wieść o tym, że jego polityka odchodzi w niebyt.

W ubiegłym tygodniu zamordowany został irański profesor, Mohsen Fakhrizadeh. Cały świat podejrzewa, że izraelscy agenci mogli maczać w tym palce. Czy tego rodzaju wydarzenia mogą zatrząść pokojem na Bliskim Wschodzie i czy mogło być to zamiarem Donalda Trumpa by w ten sposób zamieszać w międzynarodowej polityce, zwłaszcza w tak zapalnym punkcie?
Trumpowi z pewnością byłoby na rękę, by wepchnąć Bidena już na początku prezydentury w sytuacje zapalne. Izrael natomiast obawia się, że nowa administracja amerykańska może być mniej radykalna wobec Iranu. Nie jest wykluczone więc, że Izrael wspólnie z Trumpem doszedł do wniosku, że to najwłaściwszy i prawdopodobnie ostatni dobry moment na uderzenie. Iran zdaje sobie sprawę, że może to być prowokacja i niewykluczone, że czeka na nowe otwarcie za sprawą nowego prezydenta i ułożenie relacji. Czy możemy spodziewać się kolejny nieprzemyślanych i radykalnych działań ze strony Donalda Trumpa?
 
Już szesnasty weekend z kolei, w Mińsku i w wielu innych miastach odbywały się demonstracje przeciwko Alaksandrowi Łukaszence. Tym razem demonstranci wymyślili nowy trik. Przestali chodzić po głównych ulicach, zablokowanych przez milicję, a zaczęli organizować marsze sąsiedzkie, które są trudniejsze do kontrolowania przez władze. Oczywiście mobilizuje to dalej do oporu przeciwko prezydentowi, ale demonstracji nie są już tak fotogeniczne, jak dotychczas. Wszyscy zastanawiają się teraz nad wyjściem z tej sytuacji. Białorusini poczuli swoją siłę i władzy nie udało się zdławić protestów. To istotne ostrzeżenie dla wszystkich autokratów, że przychodzi moment, kiedy obywatele dostrzegają swoją siłę. W ubiegłym tygodniu natomiast, w Miński pojawił się minister spraw zagranicznych Rosji. W przestrzeni publicznej pojawiły się informacje, że Łukaszenka mógłby ustąpić po zmianie Konstytucji. Rosja z całą pewnością zainteresowana jest utrzymaniem Białorusi w swojej sferze wpływów. Łukaszenka natomiast, który zawsze opierał się połączeniu Białorusi z Rosją, dziś znalazł się między młotem, a kowadłem. Problemem dla Putina może być to, że zawsze, kiedy dążył do stworzenia jakiejś formy Federacji z Białorusią, to na fotelu prezydenta znajdował się człowiek, który miał pełnię władzy. Dziś rozmawia z Łukaszenką, który jest na wylocie i nie jest tolerowany ani przez swoich obywateli, ani przez międzynarodową społeczność. Zawarcie tego układu niosłoby więc za sobą ryzyko, że nikt tego nie uzna, a otwartym pozostanie pytanie, czy ludzie, którzy zasmakowali wolności, pozwoliliby na zmianę Konstytucji, która doprowadziłaby do połączenia tych dwóch państw.