Preview Mode Links will not work in preview mode

Sep 16, 2023

To najbardziej efektowny upadek w rządach PiS. Wiceszef MSZ Piotr Wawrzyk ledwie kilka tygodni temu miał wszystko — rządową posadę, fotel w sejmowych ławach PiS oraz dostęp do prezesa, premiera i prezydenta na tyle bliski, by móc sobie z nimi nagrywać filmiki na tik-toka. Dziś tik-tok zalany jest reklamami firm, które handlują polskimi wizami w Azji i Afryce. A Wawrzyk, który odpowiada za „aferę wizową”, został ekspresowo wyrzucony z rządu i list wyborczych PiS. W finale załamany trafił do szpitala.

 

Życzymy ministrowi szybkiego powrotu do zdrowia. Nie zwalnia nas to jednak z powinności opisywania jego odpowiedzialności za proceder przekrętów przy przyznawaniu polskich wiz.

Wszak Wawrzyk dumnie reprezentował władzę, która twierdziła, że łatwo nie odda Azjatom ani Afrykańczykom ani jednej wizy. Straszyła nas ich terrorystycznymi poglądami i gwałcicielskimi ciągotami, uzasadniając w ten sposób budowę zapory na granicy z Białorusią, za którą imigranci koczują, próbując dostać się do Polski. Tak, to Putin z Łukaszenką ich tam przerzucili. Ale jednocześnie to polski rząd budował swój twardy antyimigracyjny wizerunek na trzymaniu wszystkich za murem — nawet kobiet i dzieci. A teraz okazuje się, że pod murem wcale nie trzeba było stać, że można się było za pieniądze dostać do Polski, jeśli trafiło się do odpowiednich ludzi, dobrze ustawionych w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Do ludzi Wawrzyka — któremu niezmiennie życzymy dużo zdrowia, wierząc, że im będzie zdrowszy, ty są większe szanse, że zacznie mówić.

Otóż Wawrzyk pomógł swoim współpracownikom stworzyć nielegalny kanał przerzutu imigrantów z Azji i Afryki przez Europę do Stanów Zjednoczonych. Znamy szczegóły jednego z najbardziej efektownych przerzutów nielegalnych imigrantów z Indii. To nie jest żart: ściągani przez ekipę Wawrzyka Hindusi udawali ekipy filmowe z Bollywood. Za przerzucenie do Ameryki każdy płacił 25-40 tys. dol.

Prezes Kaczyński bagatelizuje aferę wizową. Ale chwała mu za to, że raczył w swej bezkresnej łaskawości przyznać, że afera w ogóle jest. Tygodniami politycy PiS ukrywali przyczyny dymisji Wawrzyka oraz jego partyjnej egzekucji z kieleckiej listy PiS, na której miał towarzyszyć samemu prezesowi. Teraz znamy prawdę — tyle, że dzięki dziennikarzom. Bo dopiero po serii publikacji niezależnych mediów, Kaczyński musiał przyznać, że afera jest.

To niejedyny ból głowy prezesa. Szef PiS martwi się otóż, że na finiszu kampanii — najpewniej podczas marszu zwolenników Koalicji Obywatelskiej za 2 tygodnie — Donald Tusk dokona politycznej wolty. Że zrezygnuje z kandydowania na premiera, wyznaczając do tej roli Rafała Trzaskowskiego. Popularny prezydenta stolicy ma szanse przyciągnąć do KO grupę nowych wyborców i zdemobilizować część elektoratu PiS, który nie boi się go tak, jak Tuska.

Myśląc o swych głównych przeciwnikach, prezes Kaczyński nie zapomina także o mniejszych. Otóż sztab PiS zaczął operację obliczoną na maksymalne osłabienie Konfederacji. Prezes NIK Marian Banaś twierdzi, że na finiszu kampanii specsłużby chcą zatrzymać jego syna, który jest kandydatem Konfederacji w wyborach. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” Andrzej Stankiewicz (ONET) oraz Renata Grochal („Newsweek”) wyjaśniają, z czego wynikają obawy Banasia. Ważnym elementem w tej opowieści są — tak ich nazwijmy — „aniołowie nowej nadziei”, którzy odwiedzili liderów Konfederacji z pewnym ultimatum. Tak, dobrze Państwo czują: to wysłannicy archanioła Zbigniewa.