Dec 05, 2020
Polskie władze cały czas grożą, że nie przyjmą budżetu unijnego,
jeśli będzie on powiązany z kontrolą praworządności. Wynika to z
obawy, że pieniądze unijne nie trafią do Polski, bo Bruksela
kwestionuje wiele działań Zjednoczonej Prawicy, choćby w sprawie
sądów. Solidarna Polska — partia Zbigniewa Ziobry — mówi Unii
stanowcze „nie”, podobnie jak duża część PiS. Przyciśnięty do
ściany przez radykałów premier także zaczął mówić językiem wojny. W
tej sytuacji negocjować do Brukseli pojechał wicepremier Jarosław
Gowin, który mówi znacznie łagodniej. Lider Porozumienia
zaproponował przywódcom państw członkowskich podpisanie deklaracji,
która wyjaśniałaby, w jaki sposób stosowana byłaby kontrola
praworządności. Unia Europejska już zdążyła podchwycić tę
propozycję.
Pojawiają się dwie wersje tłumaczące woltę Gowina. Pierwsza wersja
mówi, że jako wicepremier od gospodarki, zdaje sobie sprawę z tego,
jak poważna jest sytuacja gospodarki wykańczanej koronawirusem.
Gowin prze więc do porozumienia z Brukselą, bo potrafi liczyć —
wie, że Polska potrzebuje funduszu pomocowych i środków na odbudowę
po COVID-19.
Na ostatniej radzie koalicyjnej — czyli spotkaniu liderów partii
tworzących rząd — Gowin wyśmiał wyliczenia ziobrystów, wedle
których Polska tak naprawdę nie potrzebuje pieniędzy z Unii.
Mógł się jednak czuć osamotniony, bo nawet proeuropejski zazwyczaj
Morawiecki twardo i czytelnie postawił na linię antyunijną,
podyktowaną Zbigniewa Ziobrę.
Może był to jednak tylko teatr premiera? Bo druga wersja wydarzeń
głosi, że Gowin gra w sprawie Unii w jednej drużynie z premierem.
Morawiecki wypowiada się radykalnie, by utrzymać swoją pozycję
polityczną i premierostwo, natomiast Gowin jest tym, który stara
się w jego imieniu walczyć akceptowalny dla Jarosława Kaczyńskiego
kompromis z UE.
Gowin prowadzi jeszcze jedną grę: ośmiesza Andrzeja Dudę, który też
stał się antyunijnym jastrzębiem. Wicepremier ujawnił, że to
prezydent naciskał na niego w sprawie otwarcia stoków narciarskich
— w ten sposób sprowadził głowę państwa do roli załatwiacza, który
martwi się tylko tym, czy pojeździ sobie na nartach. Dla kogo Gowin
prowadzi tę grę? Czy chce doprowadzić obóz władzy do cofnięcia się
w starciu z Unią?
W związku z prowadzoną przez Jarosława Gowina grą, ziobryści
poczuli się niepewnie. Choć dziś może się wydawać, że to oni nadają
ton dyskusji o Unii Europejskiej, że prezydent i prezes PiS są po
ich stronie. Ale jednak w Solidarnej Polsce widać nerwowość. Chodzą
słuchy, że PiS nawiązał kontakty ze środowiskiem ludowców. Jeden z
liderów PSL Marek Sawicki poinformował, że prowadzi rozmowy z
partią rządzącą. W międzyczasie doszło również do spotkania
senatora PSL Jana Filipa Libickiego z szefem klubu PiS Ryszardem
Terleckim. Terlecki zaproponował Libickiemu stanowisko marszałka
Senatu.
O tych rozmowach dowiedzieli się ludzie Zbigniewa Ziobry i wpadli w
panikę. Czy koalicja z PSL to jest wariant realny w razie, gdy
Kaczyński postawi na kompromis z Unią, którego Ziobro nie
zaakceptuje? A może to tylko rozgrywka PiS, mająca na celu
osłabienie pozycji lidera Solidarnej Polski?
Były minister zdrowia Łukasz Szumowski, zanim wszedł do rządu
przeprowadził intercyzę ze swoją małżonką — podobnie jak premier.
Kiedy pojawiły się kontrowersje, dotyczące przepisywania przez
członków rządu milionowych majątków na rodziny, prezes Jarosław
Kaczyński zapowiedział pełną przejrzystość. Pojawiła się nawet
ustawa, która miała doprowadzić do ujawniania majątków rodzin
polityków. Ba, trafiła nawet na biurko Andrzeja Dudy. Prezydent
skierował ją jednak do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie utknęła —
co jest oczywiście decyzją władz PiS, bo to one kontrolują szefową
TK Julię Przyłębską. W efekcie, ustawa niby jest, ale nie
obowiązuje. A rodzina Łukasza Szumowskiego nadal zarabia miliony. W
mijającym tygodniu pojawiła się informacja, że małżonka byłego
ministra i jego brat, sprzedali część udziałów firmy
farmaceutycznej, która była dotowana przez państwo setkami
milionów. Marcin Szumowski zarobił na tym 3,7 mln złotych, a żona
Szumowskiego 5,1 mln zł. Kolejne, potencjalne miliony przed nimi,
bo nie sprzedali jeszcze wszystkiego. Żona Mateusza Morawieckiego —
mimo zapowiedzi premiera — także wciąż majątku nie ujawniła. Czy
istnieje szansa, że za sprawą TK dowiemy się w końcu, jakie majątki
mają naprawdę rodziny polityków PiS?