Dec 19, 2020
Choć minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro twierdzi, że
premier Mateusz Morawiecki na szczycie w Brukseli oddał polską
suwerenność, nie przeszkadza mu to tkwić we wspólnym rządzie z
takim „miękiszonem”. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi
o pieniądze. W tym przypadku — o rodzinną kiesę państwa
Ziobrów.
Przed szczytem unijnym, na którym miały zostać podjęte decyzje
dotyczące budżetu UE, Zbigniew Ziobro zastawił pułapkę na Mateusza
Morawieckiego: popychał premiera w kierunku weta, bo wiedział, że
to się skończy katastrofą dla szefa rządu. Specyficznie mobilizował
Morawieckiego, twierdząc, że jeśli nie zawetuje budżetu, to będzie
„miękiszonem”.
Ziobro tak dokazywał, bo był pewny, że Jarosław Kaczyński stoi po
jego stronie i również prze do weta. Minister sprawiedliwości
popełnił jednak zasadniczy błąd: uznał, że Kaczyński jest
nieracjonalny i gotów jest odrzucić fundusze pomocowe dla Polski w
łącznej kwocie niemal 800 mld. zł. Skończyło się na tym, że
Kaczyński stanął po stronie premiera i dał mu zielone światło na
kompromis z Unią. Ziobro i jego ludzie uznali, że ten kompromis
oznacza utratę suwerenności. Mimo to Ziobro ogłosił, że „dla dobra
Polski” jego partia zostanie w koalicji. Nie trzyma się to kupy?
Nie. Bo tak naprawdę chodzi o pieniądze. W tym przypadku —
pieniądze polityków i ich rodzin. Żona i brat Ziobry zajmują
lukratywne posady w spółkach skarbu państwa i straciliby dużo
pieniędzy na rozwodzie z PiS.
Co jest zaskakujące, że zawsze, kiedy rządzi PiS, Polska godzi się
na zacieśnienie integracji w ramach w Unii Europejskiej — choć
oficjalny program partii Jarosława Kaczyńskiego mówi coś dokładnie
przeciwnego. Za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, przyjęty
został Traktat Lizboński, który wzmocnił instytucje unijne, kosztem
krajów członkowskich. Dziś wykonany został kolejny krok. Nowy
budżet unijny pozwała Brukseli stać się kredytobiorcą na rynkach
finansowych. A cóż bardziej łączy, jeśli nie kredyt?
Godzina policyjna. Tego jeszcze
nie było
Minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił nowe
obostrzenia dotyczące walki z koronawirusem. Ograniczenia wejdą w
życie 28 grudnia i potrwają do 17 stycznia. Hotele nie będą otwarte
dla podróżujących służbowo, a jedynie dla służb mundurowych i
medyków. Stoki narciarskie, podobnie jak galerie handlowe, choć
przed chwilą otwarte, zostaną zamknięte. W Sylwestra natomiast
obowiązywać będzie godzina policyjna od 19.00 do 6.00 rano. Rząd
tłumaczy, że musi obniżyć liczbę zachorowań, by w ten sposób
przygotować się do szczepień. W działania władzy widać jednak brak
konsekwencji. Wprowadzany jest zakaz przemieszczania się w
Sylwestra, któremu towarzyszyć będzie godzina policyjna. A tydzień
wcześniej, w Wigilię i podczas pasterek, tak ostrych zakazów nie
będzie.
Restauratorom, hotelarzom i właścicielom stoków narciarskich rząd
nie daje się żadnej szansy, by mogli normalnie funkcjonować, choć z
pieniędzy, które zarobią w sezonie zimowym, często muszą żyć cały
rok. Czego jeszcze możemy spodziewać się po działaniach polskiego
rządu w kwestii walki z pandemia koronawirusa?
Córka prezydenta wzięła się za
psychiatrię
Kinga Duda chce pójść śladem Ivanki Trump i została
doradczynią własnego taty. Rozpoczęła urzędowanie od cyklu spotkań
pod hasłem „Młodzi w Pałacu”. Na początek zaprosiła Polską Radę
Organizacji Młodzieżowych. Czego dotyczyły rozmowy? Jak się okazało
- psychiatrii dziecięcej. Prezydent - za sprawą swoich doradców -
wziął się za dziedzinę, która jest w koszmarnym stanie. Czy można
jednak traktować to poważnie, jeśli w imieniu prezydenta, działania
te prowadzą Kinga Duda i Łukasz Rzepecki? Trudno zakładać że były,
zbuntowany poseł PiS i córka prezydenta rozwiążą problem
psychiatrii dziecięcej. Temat jest poważny, ale podejście
Kancelarii Prezydenta poważnie nie wygląda. No i kluczowy w tej
kwestii jest rząd, a przedstawicieli rządu na spotkaniu z panią
Kingą nie było.
Polityczny szept
wicepremiera
Nie ma się co dziwić, wszak rząd jest w tej chwili
zajęty czym innym. W zeszłym tygodniu odbyły się głosowania w
Sejmie, a jedno z nich dotyczyło odrzucenia uchwały Senatu,
kontrolowanego przez opozycję. Obóz władzy to głosowanie przegrał,
ale nic straconego. Wicepremier Piotr Gliński podszedł do marszałek
Sejmu Elżbiety Witek i zaczął jej szeptać o „prośbie szefa”, by
zrobić powtórkę głosowania, tak by PiS wygrało. I tak się stało.
Gliński się broni — na pytanie Onetu o tę sytuację, odpowiedział,
że to... wina opozycji.
Wszyscy twierdzą, że Glińskiemu mówiąc o „szefie” miał na myśli
Jarosława Kaczyńskiego. Ale prawdopodobnie się mylą — na
Kaczyńskiego nikt nie mówi „szef”, tylko „prezes”. Kto więc był
tajemniczym „szefem”?