Nov 28, 2020
Obóz władzy idzie na kolizyjny kurs wobec Unii Europejskiej.
Zbigniew Ziobro podkręca konflikt wokół budżetu UE, bo chce zatopić
Mateusza Morawieckiego.
Minister sprawiedliwości napisał list do premiera. Lider Solidarnej
Polski stwierdził w nim, że Bruksela dybie na polską niezależność i
nie pozostaje nam nic innego, jak zawetować unijny budżet, jeśli
zostanie powiązany z kontrolą praworządności. Premier znalazł się w
bardzo trudnej sytuacji. W obozie władzy nie ma zbyt wielu ludzi,
którzy stoją po jego stronie. Morawiecki, który był typowany na
następcę Jarosława Kaczyńskiego, przeżywa najcięższe chwile swego
premierostwa. Kluczowe w tej historii jest to, że choć Kaczyński
nie trawi Ziobry i byłby gotów się go pozbyć, to jednak Ziobro jest
do niego o wiele bardziej podobny niż Morawiecki. Dlatego też
minister sprawiedliwości lepiej trafia w przekonania prezesa — w
sprawie Unii, aborcji czy Kościoła.
Ziobro zdołał przekonać Kaczyńskiego, że Morawiecki okłamywał go w
sprawie powiązania budżetu unijnego z praworządnością. Ziobro
przekonuje, że Morawiecki zgodził się na praworządność już w lipcu,
ale ukrywał to przed władzami PiS. Ziobro poczyna sobie coraz
bardziej ostro i prowokacyjnie. Sugeruje, że Morawiecki jest
„miękiszonem” w negocjacjach z UE. Polska nie schodzi mu z ust,
ciągle mówi „patriotyzmie” i „interesie narodowym” — przekonując,
że trzeba iść na wojnę z Unią.
Formacja prawdziwych wariatów
To dość zabawne wzmożenie biorąc pod uwagę unijną aktywność Ziobry
w ostatnich latach. Otóż, parę lat temu Ziobro jako europoseł
związał się w Parlamencie Europejskim z formacją prawdziwych
wariatów, którzy zwali się Europa Wolności i Demokracji (EFD). To
była menażeria: zachodni wrogowie polskich pracowników w UE,
antysemici kwestionujący Holokaust, tropiciele UFO w krajach
członkowskich, fani manifestu politycznego norweskiego zamachowca
Andersa Breivika i wielbiciele libijskiego kacyka Muammara
Kadafiego. A nade wszystko: w zdecydowanej większości przeciwnicy
hojnego budżetu UE dla Polski, który negocjował wówczas rząd
Tuska.
Wtedy to Ziobrze nie przeszkadzało. Jego poczucia narodowej dumy
nie gwałciło nawet to, że współpracował z partią europosła
Rolandasa Paksasa, który wiosną 2004 r. w atmosferze oskarżeń o
korupcję i współpracę z KGB został usunięty z urzędu prezydenta
Litwy. Tuż przed usunięciem z prezydenckiego urzędu odznaczył
pośmiertnie najwyższym litewskim odznaczeniem gen. Povilasa
Plechavičiusa, który podczas II wojny światowej dowodził
podporządkowanymi Niemcom litewskimi formacjami powołanymi do
zwalczania Armii Krajowej. Kolegą Ziobry był wówczas także były
gwiazdor duńskiego Big Brothera Morten Messerschmidt, przyłapany na
używaniu faszystowskiego pozdrowienia „Heil Hitler”.
W Europarlamencie Ziobro nie zajmował się wówczas budżetem dla
Polski i narodową dumą, tylko tuczył swe osobiste konto. Mówiąc
wprost: do niedawna polityka europejska nie była agendą Ziobry.
Zmieniło się to, gdy pojawiła się okazja uderzenia w Morawieckiego.
To świadoma taktyka, wybór boiska na którym najłatwiej pokonać
przeciwnika.
Kukiz przestał być chłopem
PSL zakończył współpracę z Pawłem Kukizem i jego posłami. Nadszedł
więc pamiętny dzień, kiedy Kukiz przestał być chłopem. Kłopoty w
wzajemnych relacjach zaczęły w wakacje, kiedy pojawiły się
doniesienia, że Kukiz odbywa z prezesem PiS wielogodzinne
spotkania. Ludzie prezesa za wszelką cenę robili wtedy wszystko, by
znaleźć kogoś, kto zastąpi Zbigniewa Ziobrę i jego ekipę w
koalicji. W pierwszym szeregu stanął właśnie Paweł Kukiz. Pakt
Kukiz-Kaczyński jednak nie doszedł do skutku, a Ziobro został w
koalicji i w rządzie.
Czemu zatem w mijającym tygodniu szef ludowców Władysław
Kosiniak-Kamysz podziękował Kukizowi za współpracę? Gwoździem do
trumny okazało się głosowanie w Sejmie, w którym kukizowcy
zagłosowali za uchwałą PiS, wspierającą działania rządu w
negocjacjach dotyczących budżetu unijnego. Kukiz poparł kierunek na
weto, jeśli Bruksela nie zrezygnuje z uzależnienie wypłat pomocy od
kontroli praworządności. A ludowcy ostro krytykują taką politykę
PiS, twierdząc, że to droga do wyprowadzenia Polski z Unii.
Tajemnice ostatniej rozmowy Kaczyńskich
Kilkanaście dni temu w „Gazecie Wyborczej” pojawił się wywiad,
która zelektryzował elektorat negatywnie nastawiony do Jarosława
Kaczyńskiego. Sędzia Wojciech Łączewski powiedział w „Wyborczej”,
że jest tępiony przez władzę dlatego, że zna zapis ostatniej
rozmowy braci Kaczyńskich, która miała miejsce w trakcie lotu
prezydenta do Smoleńska. Łączewski twierdzi, że gdyby opinia
publiczna poznała zapis tej rozmowy, to zupełnie inaczej oceniałaby
sytuację po 10 kwietnia 2010 roku. To jasna sugestia, że Jarosław
Kaczyński namawiał swojego brata do lądowania za wszelką cenę. Choć
ta teoria jest od dłuższego czasu popularna w kręgach niechętnych
obozowi władzy, to Łączewski jest pierwszym, który twierdzi, że w
tajnych aktach śledztwa jest stenogram tej rozmowy. W jaki sposób
mógł on do niego dotrzeć?
Łączewski sądził w jednej ze spraw smoleńskich. Był to wątek
poboczny, dotyczący tego, co działo się przed startem samolotu.
Jakim cudem sędzia mógł mieć więc dostęp do zapisu rozmowy, do
której doszło już w czasie lotu? Łączewski twierdzi, że nagrania te
przez przypadek zostały dołączone do akt śledztwa, które trafiło na
jego biurko. Powiedział także, że akta z zapisem rozmowy
Kaczyńskich trafiły później do prokuratora Józefa Gacka, jednego z
prowadzących sprawę smoleńską. Co na to prokurator Gacek? Czy
poznamy kiedyś nagranie rozmowy braci? A może Łączewski
blefuje?